Obieg spermy zamknięty Nazywam się Szymek. Gdy jeszcze byłem na studiach, zaliczyłem na mieszkaniu gejowską akcję, której wspomnienie już do...

ok. 36 minut czytania | szkoła, sportowcy, orgia, miłość
Drużyna futbolowa i jej trener ostro przygotowują się do meczu. W treningach przeszkadzają jednak hormony, wzajemne zdrady, zakochania i intrygi.
Po meczu napięcie między seksownymi zawodnikami sięga zenitu. W jaki sposób chłopaki je rozładują? Czy udźwigną ciężar swoich sekretów?
Trener Brian był niezmordowany w łóżku.
Alan wyginał się i wył z rozkoszy, wystawiając mu do agresywnego rżnięcia swoją kształtną, powabną pupę. Po wielkim, uzbrojonym w piękne mięśnie cielsku trenera spływał lśniący wodospad potu. Próbował nadaremnie chłodzić go w tej rozkoszy.
Tego ranka, jak zwykle, pokój akademika zmienili w swój perwersyjny, wilgotny buduar cudnej, gejowskiej miłości.
Alan kochał szczytować z kutasem trenera w sobie – pogłębiał jego orgazm, intensyfikował go i wydłużał lubieżnie.
A że jego pośladki porażały jedwabną jędrnością, kolejka chętnych nigdy się nie kończyła. Jednak od kiedy poznali się z trenerem Brianem i zakochali się w sobie po same jaja – przyrzekli sobie wierność.
– Okej, wystarczy – trener wyszedł z niego. Błysnął kolosalnym narządem pokrytym warstwami nasienia, potu i śluzu. I padł na łóżko.
Alan wytrysnął z siebie ostatnie krople rozkoszy, po czym położył się obok niego i objął jego szeroką, sapiącą klatę.
– Ej, skarbie kochany, obiecałeś mi, że dobijemy do szóstki tym razem.
– Bezlitosna matematyka gejowskiej miłości… A może kiedyś zamienilibyśmy się rolami? Nie pomyślałeś o tym?
Alan zmarszczył się:
– Ja się na aktywa nie nadaję. Poza tym wiesz, że tylko jak jestem rżnięty to mam pomysły na nowe obrazy. Po prostu pojawiają się przed moimi oczami. Te akty, panoramy, portrety. Jeśli nie będę miał weny, to mnie wyleją ze studiów.
– Chcesz mi powiedzieć, że chcesz być rżnięty, bo nie masz weny?
Alan uśmiechnął się:
– Chciałem powiedzieć, że z takim pędzlem w dupie to można w końcu coś zmalować… – spojrzał z apetytem na sterczący organ trenera, którym targały jeszcze ostatnie spięcia orgazmu.
– Tak myślałem, że widzisz we mnie tylko chodzącego kutasa.
-Ech, wiesz, że nie tylko. Po prostu cieszę się, że go mam. A wiesz, że nie mogę żyć bez codziennego analu.
Dobrze, że trafiłem na tak obdarzonego, wydolnego byka, bo inaczej…
– Bo inaczej… co?
Zapadła cisza, a po ich twarzach przebiegło subtelne zakłopotanie.
– Dasz radę wytrzymać beze mnie te parę dni? – spytał Brian. – Jak wrócę, to zerżnę cię za te wszystkie dni nieobecności…
Alan wymamrotał, że tak.
– Ej, serio pytam!
– Tak, tak! Dam radę! – pokiwał głową Alan, jednak nie było w tych słowach słychać przekonania.
– Jakby co, to masz przecież w szafie ten murzyński wibrator. Wielki jak mój kutas.
– Z prawdziwego pędzla cieknie farba, kochany. Żaden plastik tego nie zastąpi.
– No dobra, ale lepszy plastik niż…
Nagle odezwała komórka trenera. Spojrzał. Ekran rozświetlił jego twarz.
– Kurde, ale ten czas leci. Muszę zmykać na autobus. Chłopaki się przygotowują.
– Chcę szósty raz.
– Spóźnię się, słonko.
Alan usiadł na nim okrakiem, wbijając jego drąga między swoje rozchylone, chętne pośladki:
– Kochanie, rozumiem, że oni też są przystojni i seksowni. Ale pamiętaj, że masz swoje małżeńskie obowiązki – pocałował go namiętnie, zataczając subtelnie okręgi swoją pupą. – Sam się przecież nie zerżnę…
***
Słońce grzało a wiosenna pogoda zachęcała do ekshibicjonizmu.
Aaron i Leo w przerwie treningu siedzieli na trybunach boiska i jedli kanapki. Bez koszulek. W samych tylko obcisłych spodenkach. Refleksy słońca muskały ich spocone muły, gdy brali kolejne kęsy. Kapały im na klaty wielkie, gęste krople majonezu.
Obserwowali trenujących kolegów.
– Ale dupę ma ten Chris – zauważył Leo.
– Wiem, zerżnąłem ją w tamtym tygodniu – odparł Aaron, zapychając się jedzeniem. – Nie uwierzysz stary, ale strzeliłem w niej trzy raz z rzędu.
Leo nie zdołał ukryć, że wywołało w nim to pewne poruszenie.
– Nieźle. A widzisz tamtego nowego? Jak mu tam… – Leo wskazał na przystojnego chłopaka, który w oddali rozciągał mięśnie.
– Martin. Niezły z niego zwierzak. Ma piękny sprzęt.
– Tak, chyba nazywa się Martin. W poniedziałek pozwolił mi w sobie zaparkować…
– Wow, stary, gratulacje…
– … pięć razy!
– Co? – Aaron zdziwił się, aż kawałek chleba wypadł mu z ust. – Nie wierzę.
– Lepiej uwierz, cieniasie. Pięć razy z rzędu – Leo wykonał gest zwycięstwa.
Nagle podbiegł do nich Julian – szczupły brunet z bujną fryzurą skrytą pod hipsterską, wełnianą czapką. Studiował dziennikarstwo i pracował dorywczo jako fotograf dla uniwersyteckiej gazety „Excitation”.
– Och, te kawały majonezu spływającego po waszych klatach! Uśmiech – zrobił im zdjęcie. – Będzie na okładkę dodatku o waszym finałowym meczu.
– Dobra, dobra, spadaj już – machną ręką Leo.
– Słyszeliście newsa? – spytał Julian. – Zach, syn sponsora waszej drużyny…
– Ten bogaty dupek? – zapytał Leo.
– Tak, on. Powiedział, że jego ojciec wycofa się z finansowania Oprawców…
– Co? – oburzył się Aaron. – Czemu?
– Bo źle traktujecie jego syna.
Leo także ogarnęło oburzenie:
– Jego syn ciągle chce przelecieć któregoś z nas. Krąży wokół nas jak sęp od miesięcy.
– Najwyraźniej chce was przycisnąć. Ktoś będzie musiał się poświęcić – powiedział Julian. – Ależ będzie o tym artykuł! Już widzę nagłówki: „Kolejny seksualny skandal wstrząsa drużyną Oprawców i całym sportowym kampusem!”. Lecę. Już czuję, że to będzie dobre.
Julian oddalił się.
– Niełatwo byłoby się poświęcić. Ten cały Zach… Nie ma na czym oka zawiesić – skwitował Leo.
– Nie zabiorą nam kasy – odparł Aaron. – Jesteśmy zbyt cenni dla wizerunku uniwersytetu.
– Obyś miał rację. Kocham tę drużynę. Naszych chłopaków.
Tymczasem Aaron zmrużył oczy, odłożył kanapkę i wytarł usta.
– Powracając do tematu naszych chłopaków… i ich rżnięcia. Stary, nie pierdol mi tu. Wiem, co jest możliwe, a co nie. Szybciej wyrucham laskę niż ty dojdziesz pięć razy.
– Pieprzysz tak, bo tobie opada po pierwszym – zaśmiał się Leo.
– Człowieku, jebałem kolesi jak ty na kutasa mówiłeś jeszcze…
– No jak?
– No… baobab.
– Baobab?
– Nieważne. Chodziło mi, że dawno temu.
Leo zaczął się śmiać:
– Wiadomo, kto jest największym żniwiarzem dup w tej szkole. I to jestem ja. Ja, ja! I nie kłóć się ze mną. Jebałem setki kolesi i każdy powiedział mi, że jego dupa w życiu nie posmakowała lepszego analu…
Aaron popatrzył krzywo na niego:
– Setki to chyba jak liczysz po… ekhm… chińsku.
– Po chińsku – znów zaśmiał się Leo. – To znaczy niby jak?
– Chodzi mi, że ci nie wierzę.
– I co? Mam ci to udowodnić?
– Jak niby?
Leo zmarszczył się i pogrążył w rozmyślaniu.
– Już wiem! Potrzebujemy wziąć kolesia, który nas oceni.
– Co?
– Ja go zarżnę, potem ty. I niech powie, który z nas jebie lepiej.
– Hm… – Aaron zadumał się, ale jego gwałtowna erekcja, która przebiła się przez jego obcisłe spodenki, zdradziła, że pomysł się przyjął.
– Potrzebujemy kogoś, kto będzie obiektywny. Kto jest w analu obeznany. Kto jest koneserem, kto zna męskie ciało, kto lubi je czuć… – ciągnął Leo.
Wtedy za nimi pojawił się Archie, przystojny drużynowy masażysta znany ze swej uległości, pasywności i otwartości:
– Gamonie, szybko do szatni, już, już. Za dwie godziny mamy być gotowi. A jeszcze muszę was przecież porządnie wymasować.
Aaron i Leo spojrzeli na siebie z diabelskim uśmieszkiem.
***
Łazienka po treningach wypełniała się zawsze gwarem rozmów, szumem wody, parą, plaśnięciami bosych stóp o mokre posadzki i ciepłem, w którym roztapiały się nagie, boskie ciała chłopaków.
Nagle pojawił się trener Brian.
– Jak tam chłopaki? Gotowi do wyjazdu?
– Tak, proszę pana – odparli chóralnie.
– Nim jednak wyjedziemy, mam do was sprawę. Chodźcie tutaj.
– Wiecie, że przed meczem nie wolno… jak wy to mówicie?
– Chapać organa – rzucił Leo, reszta się zaśmiała.
– Tak, dokładnie, chapać organa. Ale to bzdura.
Chłopaki popatrzyli po sobie.
– Napięcie seksualne w trakcie meczu, szczególnie, że to gejowski koledż i gramy w samym męskim towarzystwie, nie jest wskazane. Musicie się wyładować i to konkretnie, by w trakcie meczu być skoncentrowanym.
– Ale my za niedługo wyjeżdżamy, więc… – odparł Aaron.
– Więc… – zamyślił się – … zróbcie to teraz.
Znów przeszła salwa śmiechu. Trener Brian się zmarszczył:
– No co? Nie gadajcie, że nigdy razem nie waliliście po treningach. Miałem już zbyt wiele drużyn w życiu, żeby nie wiedzieć, że sobie pomagacie pod prysznicami. No dalej, dalej! Im szybciej zaczniecie, tym szybciej skończycie. Nie odejdę póki nie upewnię się, że każdy z was się porządnie spuścił.
Początkowo nieśmiało, niepewnie, ale zaczęli grupowy onanizm. Trener powolnym krokiem, z rękami splecionymi z tyłu, szedł wzdłuż szeregu i podziwiał ich rozwijające pały. Zatrzymał się przy Martinie:
– No, no, no… Co ja tu widzę.
Wszyscy to zobaczyli. Martin był przystojnym Latynosem o pięknych, męskich kształtach i krągłym, bujnym umięśnieniu. Aksamitna, opalona skóra i czarne oczy uwodziły młodzieńczością.
Był w drużynie od niecałego tygodnia, więc nie zdążył się jeszcze wtopić w towarzystwo – tym bardziej, że był dość milczący i zamknięty w sobie. Nie pozwolił się także poznać od strony anatomicznej. A było co poznawać. Teraz było widać, że niewątpliwie miał największego penisa w drużynie.
– Jest tak wielki – powiedział Brian. – Starczy ci sił, żeby go zwalić samodzielnie?
Wtem Martin bryznął welonem spermy na posadzkę u stóp trenera:
– Poradzę sobie – odpowiedział zawodnik.
– Wow… chyba mamy kandydata na nowego kapitana – Brian uśmiechnął się. – Dobrze, że dziś rano strzeliłem sześć goli, bo chyba bym się nie opanował.
Na ten widok kolejni zaczęli eksplodować. Ciszę zaczęły naruszać ciche stęknięcia kolejnych pospiesznie wywołanych orgazmów.
Trener, upewniwszy się, że każdy zawodnik się wytryskał, wyszedł.
Do Martina tymczasem podszedł przystojny, gibki blondyn o szczupłym, umięśnionym ciele. Był w pełnym kutasim rozkwicie. Zdradzał też wyraźne objawy zainteresowania Martinem. Martin tę ciekawość natychmiast odwzajemnił.
– Mam na imię Teo – przedstawił się z tajemniczym uśmiechem. – Trener miał rację. Powinniśmy spuścić z jaj przed meczem. Ale nie powinniśmy marnować nasienia. Ma dużo hormonów i białka…
– To znaczy?
– To znaczy, że trzeba je… zażywać.
– No ale ja swoje właśnie wytrysnąłem – powiedział Martin.
– Poczekaj, pokażę ci sztuczkę.
Teo klęknął przed nim, chwycił jego masywną pałę i zaczął ją ssać. Ledwo jej głowica zmieściła się w jego ustach – była wielka jak dojrzałe jabłko. Chłopaki oglądali się na nich, przez towarzystwo przebiegło kilka śmiechów, zmacało ich pospiesznie kilka łakomych spojrzeń.
Wtem Matrina ogarnęła niespodziewana ekstaza. Strzelił raz jeszcze.
– Kurwa, jak ty to…? – przygryzał wargi z rozkoszy. Teo go uciszył:
– Ciiii. Pozwól mi się rozkoszować smakiem – odparł, oblizując wargi. Po krótkiej chwili ponętnego pojenia wstał i dał mu gorącego buziaka.
– Przecież z podłogi nie będę zlizywał – powiedział Teo, gdy oderwał od niego swoje wargi. – Więc wyciągnąłem świeżą – zaśmiał się, a z kącika jego ust wypłynęła biała kropla. – Im większy kutas, tym szybciej mi idzie.
– Twoje usta to bramy niebios.
– Albo po prostu… bardzo mnie polubiłeś.
Popatrzyli sobie głęboko w oczy.
– Jesteś dobry w zawieraniu nowych znajomości – powiedział Martin.
– Kwestia praktyki – odparł Teo. – A teraz chciałbym, abyś ty poznał bliżej mnie…
***
W gabinecie masażu panował półmrok.
Archie wypinał swój śliczny tyłek jak wdzięczny piesek. Miał zawiązane oczy. Poczuł nagle, jak ktoś w niego brutalnie wszedł potężnym sprzętem i zaczął go wartko posuwać.
– O jeju, kimkolwiek jesteś, jesteś dobry – wysapał Archie.
Wtem jebanie się urwało.
Intruz wyszedł, ale jego miejsce natychmiast zajął drugi złakniony, twardy jak beton kutas. Ten nie bawił się już we wstępne gierki – od razu zaczął posuwać go całą swoją męską mocą.
– Niebiosa, słaaa… …bo mi. Jak wy… to… ro… bicie – jęczał rytmicznie Archie. – Jak tak dalej będzie, to będę pierdział jakbym chuchał.
Chwilę potem znów nastąpiła zmiana. A potem znów. Aż Archie bez ostrzeżenia się spuścił.
Gdy zdjął opaskę, ujrzał spoconego i nagiego Aarona i Leo, którzy stali obok niego z pełnymi, imponującymi erekcjami. Archie nie krył radości.
– Okej, który z was był tym pierwszym? – spytał.
Aaron podniósł rękę:
– Rzucaliśmy monetą.
– A więc tym drugim był Leo – wbił w niego wzrok, uśmiechnął się subtelnie i w zamyśleniu pokiwał głową.
– Co? Niby był lepszy? – zdenerwował się Aaron.
– Tego nie powiedziałem! – uniósł się Archie. – Powiem jak w kiepskim reality show. To trudna decyzja, bo obaj jesteście pierwszorzędnymi jebakami.
Popatrzyli po sobie. Leo się uśmiechnął, ale Aaron zacisnął zęby:
– Ale kto jest lepszy?
– Nie umiem powiedzieć. Przykro mi. Po prostu nie wiem.
– To co mamy zrobić? – zdenerwował się Aaron.
– Jak to co? – Archie uśmiechnął się i wypiął pupę raz jeszcze. – Przecież zdobyliście dopiero pierwszą bazę…
***
Trener Brian stał już z walizką u progu. Pocałował Alana na pożegnanie:
– I pamiętaj: bądź grzeczny – dodał.
– Oczywiście, że będę – Alan oddał mu pocałunek, po czym Brian zniknął za drzwiami.
Alanowi zrobiło się słabo. Oparł się o ścianę, zamknął oczy i głęboko oddychał, po czym chwycił komórkę:
– Teo? Możesz gadać?
– Co prawda mam randkę…. – Teo siedział na ławce w szatni a Martin klęczał przed nim i ssał jego pałę z niezaspokojonym apetytem – …ale powiedzmy, że mogę. O co chodzi?
– Nie wiem, czy dam radę.
– Kochany, już ci mówiłem: dasz. Po prostu zajmij się czymś neutralnym. Może coś namaluj?
– Ale to niemożliwie. Nawet jak maluję białą farbą, to mam erekcję. Co mam robić, żeby nie zwariować?
– Cóż… Czasem najlepszym sposobem pozbycia się pokusy… – Teo zaczął pokrywać twarz Martina białymi smugami najwyższej przyjemności, które to Latynos próbował nieudolnie owinąć wokół swojego rozszalałego języka – … jest jej ulegnięcie – dokończył i odleciał do wyższego wymiaru rozkoszy.
Nagle do drzwi Alana ktoś zapukał.
– Sory, muszę kończyć – wyłączył się i ruszył w kierunku wejścia. – Wytrzymam – szeptał nerwowo do siebie. – Jestem dobrym chłopakiem. Wytrzymam tych pieprzonych parę dni…
Otworzył drzwi. Jego oczom ukazał się przystojny, potężnie zbudowany kurier z wielką paczką pod ręką.
Był po czterdziestce; jego bujną, czarną czuprynę liznęło już srebro, co tylko dodawało mu uroku. Miał też krótką, czarną, poszarpaną bródkę i wąsy. Był wspaniale męski, z lubieżnym spojrzeniem.
Pod Alanem nogi się ugięły.
– Mam paczkę na ten adres…
– Niemożliwie. Niczego nie zamawiałem.
– Na pewno pan nie chce?
Alan zmierzył go dokładnie wzrokiem, a serce zaczęło mu tłoczyć krew do kutasa.
– Może jednak dobiorę się… do tego pakunku.
Ich spojrzenia spotkały się porozumiewawczo. Mężczyzna uśmiechnął się.
Alan poprosił go, by wszedł. Kurier rozejrzał się i przetarł czoło z potu. Spytał o szklankę wody. Chłopak pokazał mu kuchnię i poprosił, by się obsłużył. Sam tymczasem zajął się odpakowywaniem paczki.
W środku znalazł kilkadziesiąt butelek z lubrykantem.
– Na co mi tyle żelu? – zapytał sam siebie.
Wtedy ujrzał kuriera wychodzącego z jego kuchni. Był nagi. Oszałamiał.
– Jak to po co? Będzie nam potrzebny – powiedział z zawadiackim uśmiechem.
***
Trzy orgazmy później Archie leżał rozwalony na stole do masażu w kałuży wydzielin. Był zmasakrowany tymi dwoma masywnymi kutasami, które bez litości rżnęły go na zmianę. Parował spermą, sapał, rumienił się.
Obok stali i dyszeli Leo i Aaron, wspierając się na swoich ramionach.
– Teraz już wiesz, który? – zapytał Aaron.
– Nie…
Aaron zdenerwował się:
– Stoi mi już ponad godzinę i zaczyna mnie boleć… Zdecyduj się w końcu!
– Wiem! – uniósł się Archie. – Wiem, jak ostatecznie rozstrzygnąć, który z was jest lepszym jebaką!
– No słuchamy – odparł Leo.
– Po prostu musicie…
Nagle z hukiem otwarły się drzwi gabinetu. Wparował trener Brian:
– No co wy chłopaki tu robicie! Zbierać się natychmiast! Za 20 minut odjeżdża autobus, a wy się tu… – zmierzył ich surowym wzrokiem – … zabawiacie?
Zebrali się czym prędzej, ale obiecali sobie, że konkurs w końcu rozstrzygną.
***
Wsiedli do autobusu i pojechali – cała drużyna przystojniaków nabuzowanych hormonami zboczenia i gotowych, by sięgnąć po swoje. W autobusie czas mijał szybko – wzajemne dogryzanie sobie, podloty, śmiechy i wyzwiska podniosły wszystkim adrenalinę i testosteron.
Po trzech godzinach byli już na miejscu.
Tam zastali wielki sportowy kampus z ogromnym boiskiem do futbolu otoczonym wielkim wieńcem trybun. Znajdował się tam także ogromny akademik z kompleksami pryszniców, szatni i łaźni – w których ukojenia i odpoczynku zaznać mogły gościnne drużyny.
Po wieczornym treningu chłopcy brali prysznic. Między nimi skakał Julian, strzelając im fotki do kolejnej edycji uniwersyteckiego kalendarza:
– No dalej, chłopaki, pozujcie ładnie, bo się nie sprzeda. Nasi studenci chcą zobaczyć, jakie ciacha mamy w drużynie.
Panowała atmosfera luzu i zabawy.
Ich gesty i ruchy zdradzały ogromną samoświadomość własnej atrakcyjności zbudowanej przede z genialnie wyćwiczonych mięśni oraz męskiej pewności siebie.
Julian był wniebowzięty. Nieustannie molestował spust aparatu, wyłapując obiektywem najbardziej podniecające detale ich boskiej anatomii.
– A gdzie Martin? – zauważył brak zawodnika.
Zaczęli się rozglądać. Nikt nie umiał odpowiedzieć. Julian doszedł do wniosku, że w nowym kalendarzu nie może zabraknąć tak dorodnego egzemplarza, więc ruszył na poszukiwania.
Zapuścił się w głąb wilgotnego labiryntu szatni i łazienek, który ciągnął się setki metrów. Nagle usłyszał jakieś głosy i stękania w bocznej odnodze szatni. Wyjrzał ostrożnie.
Ujrzał Martina, który intensywnie posuwał na pagony trenera Briana.
– Gdy tylko zobaczyłem ten sprzęt – sapał trener – wiedziałem, że musi mnie zerżnąć.
Martin miał zamknięte oczy, czoło pokryte kroplami potu. Starał się być w pełni skoncentrowany na rżnięciu. Nagle jednak jego intensywność zaczęła opadać.
Brian się zezłościł:
– Chyba chcesz zostać tym kapitanem…
Martin zacisnął zęby i zmobilizował się, wracając do pełnej częstotliwości frykcyjnej.
Julian chwycił aparat i strzelił im kilka fotek:
– To będzie niewyobrażalny skandal… – wyszeptał do siebie.
Po chwili ujrzał za nimi, po przeciwległej stronie szatni, w mroku i parze, jakąś wyłaniającą się postać, która także zaczęła przyglądać się temu pięknemu, gejowskiemu aktowi. Julian wycelował w nią obiektyw. To był Teo. Po jego twarzy przechadzało się oburzenie, rozczarowanie, smutek.
Teo zniknął za winklem.
– Gruba akcja – powiedział do siebie Julian, strzelając zdjęcia bez ustanku.
***
Alan obwieścił swój kolejny orgazm potężnym strumieniem nasienia wyrzuconym pod siebie, będąc gromko rżniętym przez masywnego kuriera. Szczupłe, giętkie ciałko malarza wydawało się być chude, słabe i skromne przy ogromnym cielsku mężczyzny.
Pogrążeni byli w głębokim transie przyjemności.
Jednak tuż po orgazmie, Alan wyrwał się z objęć mężczyzny:
– Okej, dosyć tego, Tom – na jego twarzy rysowało się zmartwienie. – Naprawdę nie powinniśmy. Miało być do trzech. Strzeliłem czwarty raz.
Kurier popatrzył na niego z lekkim zdziwieniem:
– Ale ja już prawie doszedłem…
– Nie obchodzi mnie to. To, co robimy, jest złe!
– Ale popatrz – Tom wskazał na swojego pulsującego olbrzyma, który prężył się i gotował już do wystrzału. Już zaczynało z niego cieknąć – Chyba nie chcesz, żeby to się teraz zmarnowało.
Alan westchnął i pokiwał głową, zawahał się, ale w końcu podniósł nogi do góry. Tom czym prędzej wszedł w niego, biorąc jego stopy na swoje ramiona.
Na twarzy chłopaka wymalowała się radość. Bo przelewające się w jego wnętrzu świeże ciepło inspirowało go już do tego, by oddać się Tomowi raz jeszcze…
***
W szatni Archie dziko ujeżdżał złączone pały Aarona i Leo. Tak, to był ten sposób, aby ostatecznie sprawdzić, który z kolegów jest lepszym jebaką – połączenie ich męskiej siły w jeden strumień, jeden pal rozkoszy.
Zawodnicy leżeli na plecach, stykając się tyłkami, jądrami i penisami, czując je wzajemnie i patrząc, jak ich drągi znikają i wyłaniają się na zmianę z dupy chłopaka, który po nich żywiołowo skakał.
Jęczał, wił się i podniecał. Oni tymczasem patrzyli na to z pewną obojętnością i jakby zniecierpliwieniem, spoglądając także na siebie nawzajem z miną zastanowienia i czekając na werdykt.
Aaron nie wytrzymał tej stymulacji i doszedł:
– Kurwa, sory. Nie przeszkadzaj sobie.
– Słabeusz – zaśmiał się Leo, który nadal jeszcze był od finału odległy.
Jednak Archie nie zwrócił na ten nieplanowany wytrysk kolegi w ogóle uwagi, gdyż pochłonięty był rżnięciem siebie za pomocą tych dwóch kolosów. Dopiero po paru minutach okrył się w końcu swoim nasieniem po brzuchu i po twarzy:
– Już wiem – wysapał. – Już wiem, kto z was jest lepszy.
Wstał. Spływał ejakulatem. Ściekał po nim i wyciekał z niego. Mężczyźni usiedli naprzeciw siebie. Leo zauważył, że jego penis pokryty był nasieniem rywala.
– Ja pierdole, stary. Nie mogłeś się chwilę wstrzymać?
– Mów, kto lepszy – Aaron popędził Archiego.
Ten rozprostował nogi, westchnął i spojrzał na nich:
– Aaron… bardzo się starałeś… ale to Leo jest lepszym ruchaczem.
– Co? – wkurzył się Aaron. – Jakim kurwa cudem?
– Ma lepszą technikę, jego pała wchodzi gładko. A jego ruchanie doskonale równoważy agresję i subtelność – skomentował Archie. – Jego rżnięcie to fantastyczny mariaż męskiej siły i poetyckiej delikatności…
– Dobra, skończ – uciął Aaron.
– Poza tym umie ruchać dłużej, a ty doszedłeś zaledwie po godzinie – dodał mimo wszystko Archie.
Leo zaczął się śmiać:
– Co się złościsz? Nie umiesz jebać. I nie umiesz też przegrywać.
Aaron warknął, wstał i skierował się w stronę wyjścia:
– Jeszcze się zrewanżuję. Zobaczycie! – i zniknął w przejściu.
Archie popatrzył na Leo:
– Co on miał na myśli?
– Nie wiem… Ale nie przejmuj się. Wydobrzeje. Wskakuj – wskazał swojego sterczącego, ubabranego spermą konkurenta kutasa. – Teraz jeszcze ja bym chciał dojść.
Archie nie potrafił ukryć radości. W końcu kto by nie chciał powtórki z najlepszym jebaką w drużynie. Tym bardziej, że jego piękny organ był już tak dobrze naoliwiony.
***
Nazajutrz niebo było bezchmurne. Pogoda była idealna na mecz. Trybuny wypełniły się falującymi, barwnymi, skandującymi tłumami. A zawodnicy obu drużyn stanęli naprzeciw siebie na środku boiska.
Aaron, Leo, Martin, Teo i reszta chłopaków – z kaskami na głowach i ubranych w drużynowe, fioletowo-żółte barwy Oprawców – zaciskali szczęki i pięści. Gotowała się w nich nie tylko wola zwycięstwa, ale także wzajemne złości, zazdrości i frustracje.
Czy z takimi emocjami można wygrać?
Najbliższe minuty miały zadecydować, która siła okaże się silniejsza…
Po wielkich bojach i długich wysiłkach, ostatecznie mecz wygrali Oprawcy.
Radości nie było końca. Z boiska i światła reflektorów przeniosła się ta euforia pod prysznice, gdzie zrealizowała się w naturalny sposób piękną orgią spontanicznej masturbacji.
– Czy można świętować w przyjemniejszy sposób? – zapytał Martin, podchodząc do Teo z zamiarem przytulenia go. Ten jednak odepchnął go:
– Niech trener cię przytula – odparł Teo, mrużąc oczy.
Martin zmarszczył czoło:
– O co ci chodzi?
– Nie udawaj. Widziałem, co robiliście.
Martin zbladł:
– To nie tak, jak myślisz…
Teo jednak nie miał ochoty słuchać wytłumaczeń. Wyszedł z szatni. Martin nie miał już ochoty na dalsze świętowanie.
***
Po powrocie Oprawców do kampusu, Trener Brian czym prędzej udał się do akademika.
Wszedł do pokoju i ujrzał, jak Tom na środku ich małżeńskiego łoża posuwa Alana.
Pomimo iż ten był w trakcie kolejnego orgazmu, zwinął się w panice w kłębek i zakrył morką od spermy, potu i lubrykantów kołdrą:
– Już jesteś?
Brian i Tom zachowali jednak zadziwiający spokój. Trener podszedł do kuriera:
– Ile to będzie?
Tom szybko przeliczył coś w myślach:
– No… jakieś 1200 dolców.
– Sporo – Brian odparł beznamiętnie, sięgając po portfel. – Ale pewnie miałeś sporo roboty z nim – spojrzał chłodno na Alana.
A ten patrzył na wszystko w głębokim szoku:
– Co to ma znaczyć?
Tom chwycił plik banknotów i zaczął się ubierać. Jego masywna erekcja utrudniała mu założenie spodni, ale udało się. Wyszedł.
Brian usiadł obok Alana na mokrym od wydzielin łóżku:
– Kochanie, spokojnie. Musiałem to zrobić.
– Wynająłeś mi jebakę pod twoją nieobecność?! Dlaczego?
– Obaj wiemy, że potrzebujesz codziennego analu – mówił spokojnie Brian. – Wolałem podesłać ci kogoś, kogo znam. Komu ufam. Kto będzie cię zaspokajał w bezpieczny sposób, pod kontrolą. Dobrze i konkretnie. Więc wysłałem Toma. To mój były. Chodziliśmy ze sobą na studiach.
Poprosiłem go po przyjacielsku. Przy piwie. Zgodził się, ale też potrzebował kasy. To lepsze rozwiązanie, niż miałbyś trafić na kogoś przypadkowego, kto mógłby ci zrobić krzywdę.
Alan nie mógł wyjść z osłupienia:
– Więc to ty sam przysłałeś te litry lubrykantów. Z góry założyłeś, że cię zdradzę? Po prostu brak słów! – Alan zerwał się z łóżka i zaczął zbierać swoje ubrania w pośpiechu: – Zrobiłeś ze mnie zdrajcę i kurwę! Wychodzę.
– Zaczekaj – Brian próbował go zatrzymać, ale Alan wybiegł nago, trzymając pod ręką tylko zwój swoich ubrań. Trzasnął drzwiami.
***
Wieczorem w akademiku rozpoczęła się impreza – ku uczczeniu wielkiego zwycięstwa Oprawców.
Wśród nich bawili się także Aaron, Leo, Martin, Teo, Julian i Archie.
Piwo lało się litrami, szał rozbestwiał się, nagość świeciła coraz częściej.
Nagle muzyka urwała się, a tłum rozstąpił się.
Pojawił się szczupły, młody i elegancko ubrany rudy chłopak z bujną czupryną. Pewnym krokiem wszedł na środek sceny.
– Zach – warknął Aaron. – On zawsze musi wszystko zjebać.
Zach chwycił mikrofon:
– Najmocniej przepraszam, że przerywam – zmartwił się nieszczerze. – Wiem, że Oprawcy dali z siebie wszystko i wygrali. I że nie jest to najlepszy moment, ale… ups. Musicie przyjąć na swoje umięśnione klaty smutną wiadomość.
Zapadła całkowita cisza.
– Mój ojciec wycofuje się z finansowania waszej drużyny.
Rozległo się buczenie.
– Nie wierzę – szepnął do siebie Leo.
Martin spojrzał na resztę chłopaków. Ci kiwali głową z niedowierzaniem. Teo zmarszczył brwi.
– Ale… – kontynuował Zach. – … sprawa nie jest przesądzona. Ogłaszam konkurs. Wierzę, że wam się spodoba.
W tle Zacha dwóch osiłków z jego ochrony wniosło na scenę wielki, zdobiony, skórzany fotel oraz stolik, na którym postawili walizkę.
– W tej niepozornej walizce znajduje się 10 000 dolarów w gotówce – Zach podszedł do stolika, otworzył walizkę i pokazał, że faktycznie wypełniona jest plikami banknotów. – Pieniądze te zgarnie ten, kto zrobi mi… lepszego loda.
Po szali przebiegł szmer wzburzonych rozmów.
– Co więcej, musi zgłosić się minimum trzech zawodników. Inaczej nie tylko nikt nie wygra, ale też przepadnie wasze finansowanie. Więc jak? Kto się zgłasza? – zapytał Zach, zasiadając na fotelu.
Przez dłuższy moment nikt nie odważył się wyjść z tłumu.
– No dalej, długo mam czekać? – popędzał Zach.
Martin spojrzał przepraszająco i błagalnie na Teo. Zaczął iść w jego kierunku z nadzieją, że uda mu się wyjaśnić to, że poszedł w anal z trenerem. Teo to zauważył i natychmiast podniósł rękę:
– Ja się zgłaszam! – zmrużył oczy, patrząc na Martina. Wszystkie oczy skierowały się na jego osobę. – Ja chętnie ci obciągnę.
Martin zmartwił się i zamarł. Wiedział już, że to zemsta.
Wtem rękę podniósł też Leo. Nie uszło to uwadze Aarona, który także się zgłosił – patrząc na swojego rywala ze złością.
– Robię to dla drużyny. Jeśli chcesz się odegrać za Archiego… – zaczął Leo.
– Tak. I to właśnie zrobię – uciął Aaron.
– Jupi! Zatem mamy komplet. Chodźcie do mnie, wy moje mordki – skomentował Zach. – Niech zabawa się zacznie!
***
Alan siedział nago na środku swojej pracowni i malował w twórczym szale. Maczał gruby pędzel w gęstej farbie, po czym energicznie spuszczał na płótno kolejne kolorowe wytryski, które z plaskiem na nim osiadały i powoli ściekały.
Nagle jednak coś się w nim złamało, a wielobarwna farba zaczęła mieszać się ze jego łzami.
Nagle wstał i ruszył w stronę wyjścia. Czym prędzej chciał porozmawiać z Brianem. Otworzył drzwi i zobaczył go w progu. Po chwili zaskoczenia, zbliżył się powoli i przytulił go. Trener objął go:
– Jestem złym człowiekiem – szlochał Alan. – I ty to wiesz. Wiedziałeś to, nim ja sobie to uświadomiłem.
– Nie jesteś złym człowiekiem – Brian przetarł łzę z jego słodkiej, zapłakanej twarzyczki, która wielkimi oczami wpatrywała się w niego z nadzieją i bezsilnością. – Po prostu masz swoje potrzeby. Nikt tu nie jest winny.
– To było jasne, że cię zdradzę. Że puszczę się z pierwszym lepszym. To silniejsze ode mnie. Nie wiem, co robić. Wybaczysz mi? – zapytał nieśmiało.
– Ja wybaczyłem ci już zanim wyjechałem na mecz. Pytanie, czy ty wybaczysz sam sobie.
– Och, Brian. Tak dobrze mnie rozumiesz. Lepiej niż ja sam siebie – wtulił się w niego. – To czy teraz… na zgodę…
– Czy cię zerżnę?
Uśmiech Alana przebił się przez łzy i smutek:
– Przecież nie miałem nic ciepłego w dupie od rana.
Zaśmiali się serdecznie, po czym Brian popchnął go na ławę i wyciągnął kutasa:
– Ale teraz będzie ci musiał wystarczyć jeden raz. Bo potem idziemy na imprezę Oprawców.
***
Tymczasem na imprezie atmosfera zagęszczała się. Teo, Aaron i Leo stali na scenie tuż obok fotela, na którym zasiadał Zach:
– Zasady są proste. Alfred będzie odmierzał interwały – Zach wskazał na swojego ochroniarza, który stał obok w gotowości, trzymając wielki stoper. – Obciągacie mi po kolei, jeden po drugim, po 20 sekund każdy. Jeden kończy, drugi natychmiast zaczyna. I tak w kółko. Komu trysnę w mordę, ten dostaje kasę. Zrozumiano?
Sala wybuchła szeptami, śmiechami i ogólnym zaskoczeniem.
Zach wywalił kutasa, który był już w pełni gotowości. Zawodnicy popatrzyli po sobie, po czym klęknęli wokół gospodarza i nachylili się nad jego pałą, oblizując usta.
– Tym razem ja wygram – burknął Aaron w stronę Leo.
– Mam to gdzieś, robię to dla drużyny – odparł Leo.
Teo tylko uśmiechnął się tajemniczo.
– Zaczyna Teo, bo on zgłosił się pierwszy. Potem wchodzi Leo, a na końcu Aaron. I tak w koło – oznajmił Zach. – Czaaaaaaaas…. start!
Teo rozpoczął z wysokiego „c”. Twarz Zacha skrzywiła się w ekstazie. Nie spodziewał się tak szybkiego skoku przyjemności. Cała sala wybuchła gromkim dopingiem. Jednak czasu było za mało, by cokolwiek wskórać.
Po 20 sekundach do akcji wkroczył Leo. Rozkosz Zacha wyraźnie osłabła. Zawodnik robił co mógł, ale czas minął nieubłaganie na bezowocnym pobudzaniu.
Pałę przejął Aaron, który począł drążyć nią swoje usta z pełną zapalczywością. Dławił się nią, aż w jego oczach pojawiły się łzy. Nie przerywał jednak głębokiej stymulacji – otaczał pałę językiem, czcią, obciskał usta wokół rozgrzanej głowicy.
– Co tak cienko, Aaron – rechotał Zach. – Tylko na tyle cię stać?
Aaron zmierzył go wzrokiem, po czym wepchnął sobie jego pałę jeszcze głębiej – aż cały poczerwieniał na twarzy.
Czas się skończył. Wtedy do akcji znów wkroczył Teo.
Zach wygiął się z rozkoszy raz jeszcze, przeklął srodze na głos i zaczął syczeć:
– Skurwysyn. Jak on to robi?
Z tak profesjonalnym ciągiem jeszcze kutas Zacha najwyraźniej się nie zetknął. Tłum wiwatował, niemniej ten czas, który miał Teo, był zbyt krótki, by doprowadzić gospodarza do finału.
Do akcji wrócił Leo, który postanowił spróbować nowej techniki. Jednak Zachowi wyraźnie nie przypadła do gustu:
– Co robisz? Nic kurwa nie czuję! – darł się.
Nastąpiła zmiana.
I wtedy do akcji znów wkroczył Teo. Chwycił pałę, ale nie zaczął robić nic. Patrzył jedynie na Zacha tajemniczo.
– Co ty odpierdalasz? Czas ci leci. Ssij, głupku!
– Trochę mały ten kutas, więc się zastanawiam, czy chcę to dalej ciągnąć.
– Coś ty powiedział? – Zach poczerwieniał ze złości i zaczął obrzucać bezczynnego zawodnika najgorszymi inwektywami.
Teo jednak spokojnie popatrzył na zegarek i zabrał się do roboty na kilka sekund przed upływem czasu. Wystarczy, że wsadził sobie tę pałę do ust, a momentalnie zaczęła tryskać. Dokładnie wiedział, gdzie nacisnąć, by doszła momentalnie.
Zawodnik spijał nektar haustami, a w tle tłum skandował jego imię.
Zach wił się z rozkoszy, wyklinał zwycięzcę pod niebiosa, a Leo i Aaron odpuścili.
Teo, z pałą między wargami, w tłumie wyłapał wzrokiem Marina – i patrzył na niego chłodno zmrużonymi oczami.
Martin nie mógł tego znieść. Wyszedł w pośpiechu.
– Więc i tym razem ci się nie udało – Leo zwrócił się do Aarona. – Następnym razem pójdzie ci lepiej.
Rozzłoszczony kumpel nie odparł nic. Ruszył w stronę wyjścia. Leo próbował go złapać za ramę, ale ten się wyrwał i zniknął w tłumie.
***
Julian na fotografiach dokumentował przebieg tego skandalicznego konkursu. Gdy jednak zauważył, że na imprezie pojawili się Alan i Brian, trzymając się za ręce jak świeżo upieczeni nowożeńcy, coś w nim pękło i podszedł.
– Kogo moje reporterskie oczy widzą? Szkoda, że tak późno przyszliście. Przegapiliście niezłą akcję. Co u ciebie? Dalej bazgrzesz farbkami?
Alan zmierzył go wzrokiem:
– Malarstwo to najwyższa forma sztuki. Ale co ty, odtwórczy człowieku, możesz o tym wiedzieć. Fotografia to tylko marne kopiowanie rzeczywistości, a nie jej tworzenie.
– Może masz rację. Ale wierz mi, że niektóre momenty tej rzeczywistości – spojrzał wymownie na Briana – warte są utrwalenia na wieki…
– Co masz na myśli?
Julian poprosił Alana o rozmowę na osobności. Wyszli do ubikacji:
– Mam coś, co cię powali – zaczął.
– Dawaj.
– Nie za darmo.
– Kurwa, stary, mówiłem ci, że takich małych nie obciągam.
– Dobra – westchnął. – Przynajmniej spróbowałem – rozejrzał się dookoła, chcąc upewnić się, że nikt ich nie podsłuchuje. – A teraz usiądź.
– Dziękuję, postoję, przejdź do rzeczy, bo mam ochotę się napić.
Julian wyciągnął aparat i na ekranie wyświetlił zdjęcie, na którym Martin posuwa w szatni Briana.
Alan z wrażenia usiadł na muszli klozetowej.
– Nie wierzę – wymamrotał. – Nie wierzę. Na pewno Martin go zmusił. Na pewno.
– Nie – zaprzeczył Julian. – Podsłuchałem ich rozmowę. Twój mąż wyraźnie tego chciał. Powiedział, że musi go zerżnąć, jeśli chce być kapitanem drużyny.
Alan wyszedł w ubikacji i rozejrzał się po sali.
Na scenie stał Brian, który ogłaszał właśnie dobrą nowinę dotyczącą Martina:
– I zaznaczam, na pewno nie został kapitanem dlatego, że ma największego w drużynie – zaśmiał się, a wraz z nim cała sala. – Zadecydowały inne kompetencje.
Brian podniósł rękę Martinowi. Wtem na scenę wparował Alan i oblał swojego męża kuflem piwa:
– Ja już wiem, jakie, łajdaku! Kompetencje rżnięcia cię w dupę!
Brian ociekał piwem i pianą. Cała sala zamarła.
– Co za impreza – westchnął Julian, robiąc kolejne serie zdjęć, które niewątpliwie przejdą do historii kampusu.
Alan wybiegł z sali, Brian pobiegł za nim.
Martin został na środku sceny i z zakłopotania nie mógł się ruszyć. Wtedy z sali zaczęły dobiegać śmiechy i wiwatowanie:
– Gratulacje, brachu. W końcu ktoś go przeleciał!
***
Aaron siedział na dachu akademika, skąd roztaczał się piękny, nocny widok na całe miasto. Po twarzy chłopaka było widać smutek. Próbował go rozwodnić piwem, lecz nadaremnie.
Wtedy zjawił się Leo. Usiadł obok niego bez słowa. Aaron tylko westchnął i przewrócił oczami:
– Możesz mi dać spokój?
– Stary, co ci jest? To była tylko zabawa.
– Dla ciebie zabawa, dla mnie może coś więcej.
– Coś więcej? – zdziwił się Leo, biorąc łyk piwa od kumpla.
– Ech, nie zrozumiesz.
– Może jak mi w końcu powiesz, to zrozumiem.
Po chwili wahania Aaron zaczął się powoli otwierać:
– Od małego musiałem być najlepszy. Ojciec wysyłał mnie na treningi i do prywatnych szkół. Do szkoły boksu, do drużyny futbolowej, na zapasy. Wciąż wymagał ode mnie wyników.
– Ojcowie tak mają. Jesteś już dorosły, nie musisz go słuchać.
– Nie rozumiesz. Gdy tutaj trafiłem, byłem w końcu najlepszy. Ojciec pierwszy raz zobaczył we mnie kogoś, z kogo może być dumny. I wtedy zjawiłeś się ty.
– Ja?
– Przystojniejszy ode mnie, silniejszy, z lepszymi wynikami i silniejszym kutasem. Przyćmiłeś mnie, stary. Totalnie.
Leo zakłopotał się. Nie wiedział, co powiedzieć.
– Zaimponowałeś mi – Aaron kontynuował – i cały ostatni sezon próbowałem cię pokonać. Ale nie dałem rady. A gdy w końcu…
– A gdy w końcu pojawiło się nowe pole rywalizacji – kontynuował Leo – postanowiłeś, że tam pokażesz swoją wyższość.
– Tak…
– Oj, Aaron, Aaron – Leo położył mu rękę na ramieniu. – To teraz ja powiem coś tobie. Gdy tu przyszedłem, byłeś jedynym gościem, który był do mnie nastawiony pozytywnie. Inni słyszeli o moich sukcesach w poprzedniej drużynie, więc byli z góry nastawieni wrogo. Bali się, że im zagrożę. Ty jedyny wyciągnąłeś do mnie dłoń.
Aaron popatrzył na niego i uśmiechnął się. Leo odwzajemnił ten gest i kontynuował wypowiedź:
– Jesteś fantastycznym facetem. Prawdziwym kumplem, którego nigdy nie miałem w życiu. Głupio, że zaczęliśmy tę durną rywalizację. Jestem pewien, że Archie nie zna się na analu. Żaden z niego ekspert. Po prostu musiał kogoś wybrać, to wybrał. Gdybym wiedział, że tak to przeżywasz, to bym ustąpił. Nie chcę patrzeć na ciebie, gdy się smucisz, kumasz?
– Kumam. Ale to nie jest łatwe. Przegrać na każdym polu z najlepszym kumplem, który na dodatek gada głupoty, żeby mnie pocieszyć.
– Głupku. Nie wierzysz mi?
– W ani jedno słowo – Aaron zrobił łyk piwa.
– Stary, kocham cię. Jesteś najlepszym gościem tu na roku. Jak mam cię pocieszyć, żeby podziałało? – zapytał.
Zapadła chwila ciszy.
– Jest wiele rzeczy… – odparł Aaron. – Po prostu chyba nie miałbym odwagi o pewne zapytać.
– Ale ja mam odwagę pewne zaproponować – odpowiedział Leo. – Przeleć mnie.
– Co?
– Dobrze słyszysz. Przeleć mnie. Teraz.
– Odbiło ci.
– Pomyśl. Tylko tak odzyskasz dobre mniemanie o sobie. Ruchając najlepszego zawodnika. Ruchając lepszego jebakę. Pokonasz mnie. Posiądziesz mnie.
– A pierdolisz – zaśmiał się Aaron.
Jednak Leo nie żartował. Chwycił jego masywną dłoń i położył sobie na pupie, silnie dociskając:
– Po przyjacielsku, kolego. Dla ciebie wszystko.
Wypiął się przed nim. Aaron ściągnął mu spodenki.
Aaron początkowo odrzucał propozycję stanowczo, ale zapatrzył się w tę powabność kształtów i zaczęła go ona uwodzić. Na moment zapomniał, że ten tyłek należy do Leo – zaczął rozpatrywać go jako osobny byt.
– W sumie to jesteś przecież moim kumplem. Moim. W pewnym sensie należysz do mnie – mówił do siebie, będąc niemal zahipnotyzowanym rozwierającym się widokiem. – Kochasz mnie.
Popił piwem i spontanicznie zanurkował językiem między jego pośladkami, sowicie nawilżając jego otwór. Chłapał wokół niego wilgotnym jęzorem i śmiał się. Następnie bez słowa wyciągnął pełną, twardą już pałę, klęknął za nim i zaczął go posuwać jak psa.
Leo sapał z uniesienia. Aaron pękał z dumy:
– Miałeś rację, stary. Czuję to! Czuję tę siłę. To nieziemskie uczucie posuwać swojego najlepszego kumpla. Ja ciebie też kocham, stary!
Kto by pomyślał, że ten nocny pejzaż miasta będzie świadkiem takiego epokowego, kumpelskiego rżnięcia.
***
Alan leżał na łóżku w swoim pokoju w akademiku. Panowała niemal kompletna ciemność rozpraszana jedynie latanią przy boisku, której blask przebijał się przez żaluzje. Z kolei przez ściany przesączała się muzyka z imprezy na dole.
Zjawił się Brian, zdjął mokrą koszulkę i rzucił ją na podłogę. Jego nagi tors lśnił od piwa.
– Nim mnie zostawisz, chciałbym ci coś powiedzieć – zaczął. – Postąpiłeś słusznie.
Alan nie odparł nic. Świat zamarł na moment.
– To wszystko prawda. Kazałem mu się zerżnąć. Mam tylko jedno usprawiedliwienie. Potrzebuję tego tak samo jak ty.
Alan popatrzył na niego zdziwiony. Brian dodał:
– No może nie aż tak często. Ale też.
– Też potrzebujesz analu?
Brian przytaknął.
– To dlaczego nie powiedziałeś?
– Powiedziałem. Wiele razy. I co odpowiadałeś?
Alan posmutniał po dłuższej autorefleksji:
– Że się nie nadaję na aktywa…
– I że musisz mieć kutasa w dupie, żeby mieć wenę. Miałeś jeszcze tysiąc innych wymówek.
– Że jak nie mam kutasa w dupie, to nie jest seks. Że nie wyobrażam sobie ciebie w roli pasywa, bo ktoś z taką pałą nie może się marnować… – kontynuował.
– Tak.
– A ty też masz swoje potrzeby.
Brian westchnął i usiadł obok niego:
– Gdy zobaczyłem, że Martin ma największego w drużynie, po prostu nie mogłem się opanować. Od miesięcy nie miałem w tyłku nic twardego. Wiedziałem, że sam z siebie nie będzie mnie chciał. Więc zaproponowałem mu, że zostanie kapitanem drużyny, jeśli mnie przeleci. Wahał się, ale w końcu…
– A murzyński kutas z szafy? Nie mogłeś się nim zaspokoić?
Brian uśmiechnął się:
– Ty mówiłeś, że prawdziwy pędzel musi ściekać farbą.
Zaśmiali się.
– Byłem egoistą, że nie widziałem twoich potrzeb – dodał Alan.
– A ja, że zrealizowałem je poza naszym związkiem.
Przytulili się i przeprosili.
– Tylko mamy problem – odparł Alan. – Naprawdę chciałbym. Wierz mi, że chciałbym. Ale… ja wciąż nie widzę się w roli aktywa.
Brian posmutniał na tę wieść.
– Jakoś to będzie… – wymamrotał.
– Już chyba nawet wiem, jak…
– Co masz na myśli? – zdziwił się Brian.
Alan chwycił komórkę i wysłał SMS’a.
– Nie interesuj się – zgasił zainteresowanie swojego małżonka, po czym zaczął się do niego dobierać dla odwrócenia uwagi.
Całował go, pieścił, wyznawał mu miłość, po czym… wypiął swoją ponętną pupę do rżnięcia.
Brian znał swoją rolę i przyjął ją znów, godząc się, że po prostu tak już być musi. I choć cieszył się, że między nimi sytuacja już się poprawiła, to jednak w tym uniesieniu pobrzmiewał pewien smutek – smutek, że znajduje się w związku, w którym nie może zaznać pełnego spełnienia.
I gdy posuwał młodego artystę, nie zauważył, że ktoś skradał się do nich od tyłu. Cichym krokiem, nago, z pełną gotowością.
Objął Briana od tyłu, a ten wzdrygnął się. Obejrzał się za siebie i zobaczył uśmiechniętą twarz Toma, który pocałował go i wszedł w niego od tyłu. Tak po prostu, bez pytania, miękko, ciepło i pięknie.
Brian nie zdołał powiedzieć słowa. Zamknął oczy, odchylił głowę i rozwarł usta z nadmiaru rozkoszy, która wypełniła go i zelektryzowała jego fantastyczne ciało.
Alan obejrzał się za siebie i odkrył nowe źródło rozkoszy w uczuciu, że jest brany przez mężczyznę, który także jest brany. Jakby rozkosz obu tych namiętnych tarć była mu przekazywana i kumulowała się w nim.
– Pomogłeś mi kochanie zadbać o moje potrzeby lepiej, niż ja sam. Więc teraz ja nie mogę pozostać obojętny wobec twoich – powiedział.
Brian uśmiechnął się serdecznie i objął go w pasie. Poczuł, jak Tom wypełnia go pulsującym, długim, obfitym ciepłem. I to ciepło przekazał natychmiast Alanowi, wzmacniając je swoją miłością.
Tej nocy poczuł w końcu prawdziwe spełnienie.
***
– Gratulacje wygranej – Martin podszedł do Teo, gdy ten brał prysznic. – Teraz jesteśmy już kwita?
– Jak mnie tu znalazłeś?
– Uczelniane łazienki o tej porze są już puste. Gdy zobaczyłem, że pali się światło i słychać szum wody… Pomyślałem, że będziesz chciał przepłukać usta po tym wszystkim.
– Nie wiem, czy jesteśmy kwita – Teo kontynuował prysznic, nie utrzymując z nim kontaktu wzrokowego. – To, co zrobiłeś, bardzo mnie zabolało. Zdawało mi się, że wyczułem w twoim nasieniu, wtedy przed wyjazdem, że coś do mnie czujesz… Ale myliłem się.
– Teo, spytaj Juliana. On był świadkiem tej rozmowy. Trener zaproponował mi to. Powiedział, że jeśli go przelecę, to zostanę kapitanem drużyny.
– A ty musiałeś się zgodzić? – uniósł się Teo.
– Nie, nie musiałem. Ale nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. Przeniosłem się tutaj z drugiego końca kraju, bo pokochałem Oprawców. Grałem przeciwko nim, jak jeszcze byłem w Rosomakach. Widziałem chemię między nimi. Zostanie ich kapitanem od początku było moim największym marzeniem.
Teo wyszedł spod strumienia wody i popatrzył na niego:
– Dopiero się poznaliśmy. Nie mogę od ciebie wymagać wierności. Ale nie przeżywałbym tego tak, gdyby nie to, że…
– Że co?
– Od kiedy poczułem twój wytrysk w swoich ustach… Już wtedy to wiedziałem.
– Co?
– Jesteś kimś wyjątkowym, Martinie Moreno – objął go i pocałował. – Kocham cię.
Martin uśmiechnął się, a w jego oczach błysnęły łzy:
– Ja ciebie też, Teo.
Był to dla nich piękny moment, w którym nawzajem poczuli ciepło swoich ciał i bicie swoich zakochany serc. Świat przestał istnieć – istniał tylko ich rozżarzony, homoseksualny puls, który tętnił w ich rozpalonych wargach, wypełniał krwią ich opasłe kutasy, pokrywał ich zawstydzoną czerwienią.
– Ale jest tylko jeden sposób, bym mógł ci wybaczyć to, co zrobiłeś – dodał Teo, po czym odwrócił się do niego tyłem, oparł o morką ścianę i wypiął kształtny tyłek: – Wiesz, co masz robić.
Martinowi nie trzeba było powtarzać dwa razy. Jego kutas był już w zenicie – drżał i pulsował od nadmiarem ejakulatu, nawilżając się i oblizując przed wejściem w tę głęboką, chętną, apetyczną pupę.
***
Martin mimo skandalu pozostał kapitanem drużyny. Chłopaki zgodzili się nie tylko dlatego, że Martin miał największego w drużynie, ale także dlatego, że po prostu był fajnym facetem. Wykazał się spokojem, wytrwałością w grze i przyjacielskością.
No i jako jedyny zaliczył „ostatnią bazę” – czyli tyłek trenera – śmiali się pod prysznicami.
Jego związek z Teo rozkwitł, a na boisku ich współpraca zdumiewała wszystkich.
Teo jednak unikał trenera Briana – z wiadomych względów niesmak do jego osoby pozostał. Mimo to dobro drużyny było dla niego najważniejsze – więc wszystkie pieniądze z wygranej w konkursie przeznaczył na nowe stroje i wyposażenie.
Aaron i Leo pozostali przyjaciółmi na dobre i na złe. Aaron w końcu odzyskał w pełni poczucie własnej wartości, co poprawiło także jego pewność na boisku. A Leo cieszył się, że miał w tym swój niezwykle przyjemny udział.
Czasem, po pijaku, dla zabawy, oddawał mu się. Po koleżeńsku. Wiedział, że od czasu do czasu Aaron potrzebuje upewnić się, że jest górą – bez względu na sytuację w drużynie i na boisku.
Trudny związek trenera Briana i Alana wyszedł na prostą i umocnił się. Obaj dbali o swoje analne potrzeby bardzo szczodrze. Brian używał do tego swojego kutasa. Alan – kutasa Toma, który raz na jakiś czas, za drobną opłatą (a czasem nawet i za darmo), zjawiał się w ich sypialni.
Ten sezon rozgrywek w pierwszym amerykańskim, gejowskim koledżu zakończył się szczęśliwie. Jaki będzie sezon drugi? Być może jeszcze się przekonamy.