14 min. Narcystyczny, ogarnięty obsesją na punkcie długości swojego penisa aktor gejowskiego porno spotyka faceta, który staje się lustrem dla...

ok. 15 min. | brachole, orgia, szatnia
Paweł z jakiegoś niepojętego powodu wyparł z pamięci wszystko, co zdarzyło się tamtej gorącej nocy. Gdy próbował sobie cokolwiek przypomnieć – miał ciemność przed oczami i mętlik w głowie. Ale ciało reagowało. Jego 22-centymetrowy, tłusty bat leżący pod spodenkami na jego umięśnionym udzie momentalnie się wyprężał i powiększał.
A że zawsze mi się cholernie podobał – nie mogłem od tego chuja odlepić ciekawskiego wzroku. Paweł był dzikim, zniewalającym super samcem. Typ atletycznego, płodnego jebaki o szerokich, umięśnionych barach, ultra męskiej sylwetce i soczyście wielkich sutach.
Doskonale zdawał sobie sprawę z własnej zajebistości i to jarało mnie w nim najmocniej. I choć byliśmy tylko kumplami – nieraz chwalił się przede mną swoim ciałem i fiutem. Wystarczyłby jeden gest z jego strony, żebym zalał tego bydlaka po całym nagim ciele cysterną spermy. Oczami wyobraźni nieraz widziałem już, jak kolejne smugi mojego nasienia osiadają mu na jego słodkiej, męskiej twarzy. Pierwsza zawinęła się na czole, druga zalała lewe oko, trzecia i czwarta umorusały mu usta i brodę. A potem zatykałem mu usta drągiem, by spijał resztę strzelających soków.
Cóż… byliśmy tylko kumplami. Więc to wciąż była niestety tylko fantazja.
– Na pewno to nie alkohol? – spytałem kolejny raz z niedowierzaniem.
Siedzieliśmy wtedy na ławeczkach na siłce w czasie małej przerwy w treningu.
– No mówię ci stary, może ze dwa piwa wypiłem to max – odparł i przetarł pot z czoła. Był wyraźnie zaniepokojony tym, że ma lukę w pamięci. Siedziało w nim coś niespokojnego. Szarpało jego ciało nagłymi, nerwowymi tikami. – Na drugi dzień obudziłem się w łóżku. Wszędzie była jakaś sperma.
– Czyja?
– Nie wiem. Badań genetycznych nie zleciłem.
– Nie smakowałeś?
Popatrzył na mnie podejrzliwie:
– A ty co? Poznajesz własną spermę po smaku?
Zamyśliłem się. Parę razy próbowałem i chyba bym odróżnił swoją od obcej – pomyślałem.
– No dobra… smakowałem. Była pyszna. Ale raczej nie moja. Ja mam smak bardziej brzoskwiniowy z nutką, kurwa, cytrusów. Ta miała posmak kubańskiego tytoniu. Tauryny. Z domieszką jakichś dopalaczy. To nie moje klimaty.
– Wiem! – olśniło mnie. – Wiem, jak możesz sobie przypomnieć!
– Jak?
– Teraz jesteś dość spięty, co nie?
Paweł przytaknął. Zresztą nie musiał. Ledwo dawał rady zamaskować, że coś szarpie najczulsze struny w jego trzewiach. Coś nie dawało mu spokoju, wyciskało z niego siódme poty i rozpierało się brutalnie w jego wnętrzach. Chłop wydawał się, jakby był wciąż na skraju orgazmu, ale coś go blokowało.
– A tamtego wieczoru… zważywszy, że pała staje Ci na samą myśl o nim… zapewne byłeś bardzo zrelaksowany.
– Pewnie tak…
– Żebyś przypomniał sobie, co się zdarzyło wtedy, powinieneś być w tym samym nastroju, w którym byłeś tego podejrzanego wieczoru. I wtedy sobie przypomnisz.
– Hm… I to pomoże?
– Paweł, tak, tak działają neurony – tłumaczyłem mu. – Słyszałem o gościu, który stawał się gejem tylko jak się napił. Na trzeźwo był hetero. Chodzi o powrót do nastroju.
– To co proponujesz?
– SPA – odparłem.
Po czym zarezerwowałem dla nas dwóch cały podziemny kompleks z saunami i innymi bajerami.
***
Ośrodek wypoczynkowy „Trzepoczący połów” był położony nad pięknym jeziorem z widokiem na góry. Na powierzchni, za dnia, był to ośrodek katolicki zbudowany za parafialne lub zdefraudowane pieniądze. Pod ziemią, nocą… był już nieco mniej katolicki. Był tam kompleks saun fińskich, parowych, łaźni i klimatycznych sal wypoczynkowych z bambusowymi leżankami.
Oficjalnie były to „strefy relaksu”. Jednak fakt, że można było sobie taką jedną strefę relaksu wynająć na wyłączność na parę godzin sprawiał, że… relaksowano się tam na bardzo różne, niekoniecznie katolickie sposoby.
I każdy miał na to wyjebane – byle hajs się zgadzał.
Byliśmy już po saunie parowej. Obaj nadzy, lśniący i rozgrzani. W sali wypoczynkowej panowała rajska, mistyczna atmosfera półmroku. Pachniało lawendą i mandarynkami. Rozbrzmiewała muzyka relaksacyjna i śpiew ptaków. Usiadłem na bambusowej leżance i kazałem Pawłowi oprzeć się o mnie. Zacząłem masować jego umięśniony kark.
Poczułem na sobie jego ciepłą masywność i pomyślałem, że zaraz chyba będę masował go także kutasem.
– Rozluźnij się i spróbuj przypomnieć sobie, co się wtedy zdarzyło.
Paweł zamknął oczy, zrobił głębszy wdech.
– To musiało być coś cholernie podniecającego – powiedziałem, nie mogąc oderwać wzroku od tego boskiego chuja.
– Też tak czuję… tylko co?
– Skup się…
Minęła dłuższa chwila ciszy, podczas której apetyczny, dorodny pręt Pawła przyjął ostateczną formę i stał się soczyście hardy. Ociekał boskim słodem, lśnił się, perlił i pysznił samym sobą, rozbierając się z napleta. Absolutnie doskonały, smakowity kawał wilgotnego męskiego mięsa. Przełknąłem ślinę. Jezu, miałem ochotę go wytarmosić, ssać i czcić do upadłego.
Jednym skinieniem tego fiuta byłby w stanie zrobić ze mnie niewolnika.
Paweł skoncentrował się na tamtym wieczorze. Poczuł na kutasie ciepłe ciary, jakby czyjeś usta. Bardzo sprawne, czułe i rozkoszne. Poczuł się w nich bardzo miło, ciepło i niesamowicie przyjemnie. Jego fiut cały aż po jaja zanurzał się w jakiejś słodkiej, ciasnej, wilgotnej miłości. Połykała go ze zwierzęcym wręcz oddaniem. Dławiła się ta miłość tym opasłym organem. Zwinny, niecierpliwy język łaskotał go i pieścił do szaleństwa w najczulsze punkty. Jego czarujący pal wyprężył się, jakby miał zaraz trysnąć na bogato.
– Mati – powiedział Paweł. – Teraz pamiętam. Przedstawił mi się jako Mati. Nieprawdopodobny słodziak. Uległy, kochany, aksamitny do obłędu. Bardzo łakomy na chuje. Był specem od lodów. Trenował mnóstwo razy do perfekcji. A potem to udowodnił. Zrobił mi… najcudowniejszego loda w życiu. Ssał mi z pasją, jakiej nigdy u nikogo nie widziałem. Dokładnie wiedział, jak polerować mojego drąga. Czuł go chyba lepiej niż ja sam. Odpowiedni zacisk słodkich ust, oszałamiająca znajomość męskiej anatomii, pasja do ssania. Mówił mi, że zakochał się w moim fiucie. Że chce go wielbić do końca życia i non stop doprowadzać do spustu…
Młodziak przełykał i lizał, całował tego płodnego drąga. Orgazm był tak powalający, że Paweł z trudem powstrzymywał się od wytrysku, gdy o tym mówił – mimo że nie dotknął nawet swojego kutasa.
– Ale coś mi nie gra – dodał. – Była dopiero 17:00 z hakiem.
– Więc pewnie wydarzyło się coś jeszcze – masowałem jego ramiona nadal i obserwowałem rozwój akcji. – Weź oddech, zrelaksuj się i skup się…
Paweł przypomniał sobie więcej detali. Akcja z tajemniczym słodziakiem Matim rozegrała się w jakiejś szatni. Mati często tam bywał, bo obsługiwał tam często jakąś drużynę koszykówki po meczach. Dlatego zaprosił Pawła. Mecz jeszcze trwał, a Mati chciał się rozgrzać na dobrym sprzęcie.
– To pewnie dlatego był taki dobry – dodałem. – Jak ćwiczył na tylu zawodnikach.
– Ale to nie wszystko… – odparł Paweł i zanurzył się z powrotem w swoich niejasnych wspomnieniach.
Jego ciało zaczęło całe drżeć i pulsować, mięśnie spięły się. Zaczął sapać.
– Czuję coś w środku siebie… – jęczał. – Coś dużego, twardego, potwornie … przyjemnego.
Przypomniał sobie jakiegoś boskiego, atletycznego bruneta o ciemniej skórze, z seksowną brodą, owłosioną klatą, wielkimi sutami i srebrnym łańcuchem. Był bodaj zawodnikiem tej drużyny i ruchał Pawła na pagony. Paweł widział go między swoimi rozchylonymi nogami.
Gość intensywnie jebał go po same masywne jaja. Sperma lała się między pośladkami. Czuł w sobie jej słodki, gorący napór.
Typ naprężał się, sapał i rżnął jak maszyna. Mówił, że dawno nie pierdolił tak słodkiej, ciasnej pupy. Że chce się nacieszyć, dlatego dochodzi już któryś raz.
– Kezo? – spytał Paweł. – Keno? Nie… Kenzo! Kenzo. Tak miał niby na imię.
Tak więc Kenzo chędożył go tamtej nocy masywnie i spuszczał się raz po raz. Aż finalnie doprowadził Pawła do analnego orgazmu życia. Gdy o nim opowiadał, wił się i dyszał, jakby przeżywał go raz jeszcze.
– Tego nie da się opowiedzieć – sapał mi w ramionach i szamotał się. – Jakby mnie ze dwadzieścia kutasów naraz jebało. Przestałem istnieć. Rozpadłem się na milion kawałków.
Był cały spocony i rozpalony. Jego lufa pulsowała i groziła nagłym spustem.
– Ale… nadal coś mi nie gra – dodał. – Nadal coś się nie do końca zgadza. Czuję jeszcze… pieczenie na policzkach. Duszność.
– Więc pewnie wydarzyło się coś jeszcze. Skup się. Musimy odkryć całą prawdę.
Przypomniał sobie, że po wszystkim brał prysznic razem z Matim i Kenzo. Mati chciał obrabiać Kenzo, ale ten powiedział, że też musi odsapnąć. Woda była chłodna, ale miła i kojąca. Gadali o pierdołach, meczu, ulubionych pozycjach w seksie. Planowali kolejne męskie akcje.
– Powiedziałem im, że zaliczyłem dwa orgazmy życia – dodał Paweł. – Spytali, co by było, gdybym przeżył dwa jednocześnie. Zaświeciło im się w oczach.
Jakiś nieprzeciętnie urodziwy, wysoki na ponad 2 metry, oszałamiająco umięśniony paker z potężnym, oślinionym bolcem po kolana. Ktoś nie dokończył mu loda i był bardzo wkurzony.
Wskazał Pawła.
Kazał mu się położyć na ławeczce, odchylić łeb i mocno wyznawać swojego byczego bolca od naprężonych jaj aż po lśniący przedspermiem, tkliwy czubek.
Paweł bez namysłu to zrobił. Nie mógł uwierzyć, że ma przed oczami taką końską lagę. Była za duża, by wziąć ją w usta – wyłamałaby szczękę i rozjebała gardło. Można ją było tylko walić, masować, lizać, całować. Łykać się nie dało. Ale Paweł robił, co mógł. Olbrzymowi wyraźnie się to podobało, bo jego jaja szybko nabrzmiały i podbiegły pod drągala, gotując się do srogiej erupcji.
Gdy Paweł o tym mówił, pocił się jak dziki, drżał i niemal tracił przytomność z podniecenia. Nigdy nie obcował z takim sprzętem. W duchu dziękował bóstwom, że pozwoliły mu doświadczyć tak totalnie wykurwistego fiuta.
Lśniący zajebistością predator o kalibrze przekraczającym wszelkie wyobrażenia. Tłusty, ożylony, soczysty penis napakowany do granic fizjologicznych możliwości bulgoczącą, smakowitą spermą.
Koleś miał na imię Samson. I był jakimś masterem w tej szatni, który kurwił na potęgę wszystkich zawodników swoją masywną, ciężką lagą.
Wybierał, którzy mają mu obciągać – choć czasem trzeba było paru gości, by uporać się z tak porażająco wielkim sprzętem. Brali go między siebie, otaczali wijącymi się językami z wielu stron, pieścili, lizali i całowali namiętnie, aż chłop bryzgał i zalewał im twarze. Samson zawsze miał kamienną twarz i nigdy nie zdradzał, czy już dochodzi. Dlatego jego wytryski zawsze były niespodzianką dla jego niewolników.
Mówił innym, jak mają go zadowalać – podczas gdy on leżał nago z rozłożonymi nogami, relaksował się, palił kubańskie cygaro, brał jakiegoś kapsa pod język i popijał energetykiem, podziwiając, jak jego widowiskowy chuj jest polerowany i wielbiony.
Teraz Paweł musiał poradzić sobie z nim sam. Czuł tę zwierzęcą, rozpaloną chuć, która w tym organie była zaklęta. I aż drżał na myśl o tym, co będzie, gdy się uwolni. Delektował się tym gnatem, badał językiem każdą jego żyłkę i rowek. Oblizywał żołądź jak gałkę śmietankowych lodów. I patrzył na Samsona, czy mu się podoba – choć ten po prostu patrzył gdzieś w sufit z kamienną twarzą i czekał na uwolnienie nabiału.
Wtedy kutasa Pawła oblała fala rozkosznego ciepła. Spojrzał w dół. Mati otworzył swoje boskie usta i przeniósł go do raju dosłownie od pierwszego wsunięcia. W ustach chłopaka było tak doskonale miło, że można się było tam spuścić po kilku sekundach.
Wiedział, jak szybko i jak intensywnie polerować oprzyrządowanie, by doprowadzać Pawła na skraj dzikiego orgazmu – ale jednocześnie nie przekraczać tej magicznej granicy, za którą jest już tylko rozbryzg niekontrolowanej, gejowskiej cieczy.
Wtedy Samson zmarszczył się groźnie. Zobaczył, że Pawła interesuje bardziej własna pyta niż jego. Chwycił więc łeb Pawła i zaczął sterować nim tak, by jego język mocno polerował lagę z odpowiednich stron. Paweł znów skupił się na rekordowej pale Samsona.
Jednak po chwili znów coś odwróciło uwagę Pawła. Poczuł między pośladkami napierającą, ciepłą, męską twardość. To był Kenzo, który nie mógł już dłużej stać bezczynnie i wpatrywać się w tak cudowne, męskie rozkosze. Zaczął posuwać Pawła całą masywnością swojej armaty, czym momentalnie doprowadził go do zdziczenia.
Paweł znów spojrzał w dół. Nie dość, że był finezyjnie obciągany przez najsłodszego słodziaka na świecie, to na dodatek był morderczo jebany przez ultra męskiego bydlaka.
Samson strzelił go w pysk swoim palem – zniecierpliwiony brakiem intensywnego obrabiania. Paweł wrócił więc do swoich obowiązków. Widok tej pały nakręcał go do omdlenia, a to, co wyczyniali z nim Mati i Kenzo, tłoczyło w niego tak powalającą przyjemność, że zaczął obawiać się, że jej nie zdzierży.
Czuł nie tyle, że zbliża się orgazm. Zbliżało się kilka orgazmów. Jeden rodził się w chuju – wydobywany przez Matiego. Drugi rodził się w tyłku – jebany ostro przez Kenzo. Trzeci był orgazmem mentalnym – który rodził się u Pawła ze świadomości, w jak cholernie seksownym położeniu jest. Że właśnie ma genialny, gejowski seks życia. Że być może coś tak cudownego już nigdy się nie powtórzy. Jego ego pęczniało jak fujara przy pornolu, w którym dziś sam miał zaszczyt zagrać główną rolę.
Inni, dopakowani zawodnicy stali nago dookoła i wzajemnie sobie walili, ciesząc oczy tym wielkim, homoseksualnym widowiskiem. Powietrze w łaźniach stało się tak przesycone słodkimi, męskimi hormonami, że aż skraplały się na zimnych kaflach czystym testosteronem.
Widok był tak sadystycznie podniecający, a jebanie i obciąganie, jakiego Paweł doświadczał, tak czułe, wykurwiste i finezyjne zarazem, że nie dało się już zatrzymać tej lubieżnej detonacji ostatecznej rozkoszy.
Nakładające się w cudownym ciele Pawła orgazmy okazały się zbyt potężne, zbyt silne i głębokie, by tak po prostu się wydostać i rozładować się w naturalny sposób. Sparaliżowały go, wygięły i odcięły od zmysłów. Osunął się w jakieś pedalskie szaleństwo, homoseksualny obłęd, który zapętlił się w nim i wydrążył lukę w jego pamięci. Rozjebało mu to system nerwowy. Rozkosz była wstrząsająca. Uległ słodkiej, gejowskiej destrukcji.
– To było zbyt przyjemne, by to przeżyć – wyszeptał mi, wijąc się w moich ramionach i tryskając z kutasa ogromną ilością śmietany.
Błagał, bym pomógł mu to rozładować do końca. Że już dłużej nie wytrzyma takich rozkoszy. Że trzeba je uwolnić, bo ciśnienie go rozerwie.
Zająłem się tym.
Chwyciłem jego gnata na dwie dłonie, bardzo silnie ścisnąłem i waliłem – a on strzelał w pełnym naprężeniu litrami kisielu. Brałem to w usta, ale było tego za dużo. Wsadziłem Pawłowi palca w otwór, a on aż zaczął skomleć z porażającej ekstazy.
Uwięzione w nim totalne orgazmy wydostawały się niepojęcie długo i w spektakularny sposób. Bryzgał wrzącym nasieniem, które z sykiem opadało na jego klatę i twarz, wił się i pocił – a ja waliłem mu z całych sił i palcowałem odbyt. Potem jeszcze masowałem mu jego potężne jaja, by wyspermiły się do końca.
Jego hydraulika mocno pracowała, pociła się i tętniła. Ale on nie zamierzał kończyć tych rozkoszy.
Miotał się w malignie. Sapał. Prawie mdlał. I błagał, bym nie przestawał silnie go masturbować. Mówił, że musi to przeżyć do końca, bo inaczej nigdy się to z niego nie wydostanie.
Wtedy kazał się jebać. Natychmiast. Krzyczał, że musi mieć natychmiast bata w dupie, inaczej się nie uda i na zawsze będzie uwięziony w tym stanie.
Moja szkapa stała już od dawna, więc tylko ją naśliniłem i wszedłem.
– Trzeba ratować kumpla – pomyślałem i zacząłem go pieprzyć na potęgę.
Wsuwałem się w niego aż po same jaja. Przyjemność była nie do opisania. Od razu chciałem lać nasieniem, ale jeszcze się powstrzymywałem. Chciałem się nacieszyć tym widokiem.
I choć całą swoją spermę wystrzelił już sobie na klatę i na twarz, to wciąż przeżywał głęboko kolejne skurcze, które próbowały z rozkosznej próżni jego jaj wydobyć ostanie opary nasienia. Wytworzyło się tam łaskoczące podciśnienie, które zarzynało Pawła od środka. Gdyby miał w sobie jeszcze choć nanogram spermy – na pewno by go z siebie wycisnął.
Napiął się do granic możliwości. Cała jego majestatyczna muskulatura stała się twarda jak pancerz i pokryła się żyłami oraz kroplami potu. A on sam był czerwony, nabrzmiały i drżący. Bałem się, że już tego nie wytrzyma.
Poczuł, że dotarł do granic. Kazał mi przestać. Jęczał, że to jest już zbyt przyjemne. Że nie da rady. Że się poddaje.
Że to go zniszczy.
Ale go nie posłuchałem. Zwiększyłem intensywność jebania i jednocześnie mocniej zacisnąłem dłoń na jego chuju, waląc go jeszcze szybciej i szybciej. Pierdoliłem go i tarłem mu tak silnie, jak tylko mogłem.
Paweł doznał głębokiego wstrząsu.
Wszystkie te zwyrodniale przyjemne wspomnienia cielesnych doznań nałożyły się na siebie i spiętrzyły. I wydobywały z niego całą jego istotą – doprowadzając go do utraty zmysłów.
Odcięło go kompletnie.
A ja jebałem go i poddawałem zajebistej masturbacji – pilnując, by wyorgazmował się do końca. By poczuł zaspokojenie ostateczne.
Trwało to wszystko ponad dwie godziny. Stopniowo paraliż odpuszczał. Paweł powoli rozluźniał się i wiotczał. A gdy uznałem, że już kompletnie wyczerpuje swoje akumulatory i opada z sił – zalałem w końcu jego dziurę i padliśmy na bambusową leżankę.
Dał mi boski orgazm. Ale czułem, że to było nic w porównaniu z ostateczną nadrozkoszą, jakiej doświadczył on. Była zbyt potężna, zbyt wielka i złożona, by mógł ją uwolnić naraz. Wyparł ją więc ze świadomości. Uwięził ją w swoim cudownym ciele. Ale zmierzył się z tym seksualnym demonem i odważył się wrócić do tego najdzikszego wspomnienia, by skonfrontować się z diabelską ekstazą, która się w nim dobijała o uwolnienie.
Gdy się ocknęliśmy, Paweł przytulił się do mnie czule. Był już spokojny i rozluźniony. W błogim nastroju.
– Dziękuję ci mordo, że mi pomogłeś to uwolnić. Bez ciebie nie dałbym rady. Bałem się, że mnie to rozerwie.
– Masz silny organizm, byku – klepnąłem go w jego krągłą pupę, z której kapały jeszcze moje nektary. – Jakiś słabszy by wymiękł. Ale czułem, że taki ogier jak ty, da radę.
– I dałem… – Paweł pocałował mnie czule i skulił się u mego boku.
A za to, co dla niego zrobiłem tej nocy, będzie mi dozgonnie wdzięczny. Obiecał, że ilekroć będę potrzebował zaruchać – zawsze będę mógł liczyć na jego kumplowskie rozwarcie pośladów.
***
Na drugi dzień spotkałem się z Pawłem na siłce. Był już innym człowiekiem. Miał w sobie jakieś światło, wręcz buddyjski spokój. Jego muskulatura była już odprężona.
Trochę popakowaliśmy, a potem jak zwykle zrobiliśmy sobie małą przerwę, siadając na ławeczkach.
– Mam do ciebie tylko jedno, kluczowe pytanie, Paweł – powiedziałem.
Popatrzył na mnie z ciekawością.
– Gdzie jest ta cholerna szatnia? – spytałem.
– To na szczęście pamiętam bardzo dobrze…