Techno Sułtan XXL

Przedmowa autora: Muszę Was ostrzec. To nie jest typowe opowiadanie. Jest ono dziwne, pełne sekretów i takie miało być. Bo toczy się w nietypowym, odległym i tajemniczym świecie. A to, co tutaj widzicie, jest tylko małym jego wycinkiem. Jeśli ten świat Wam się spodoba – pojawi się część dalsza tej historii, która odkryje więcej sekretów. Dobrej zabawy!
***
Powiedziano nam, że jego przybycie jest dla nas największą życiową szansą. Sułtani bowiem odwiedzają szkołę uwodzenia Khalida bardzo rzadko. Tylko raz na wiele lat, by uzupełnić swe haremy. A dziś przybywa On – we własnej osobie. Największy z największych.
Nigdy nie miałem zaszczytu zobaczyć naszego Pana. Mawiano, że dwukrotnie wzrostem przewyższa największych mężów sułtanatu. Że jego płodności nie może się równać nawet koń czystej krwi arabskiej.
Sahim – nasz nauczyciel – przygotowywał nas do tej chwili całe życie. Niezliczone godziny nauk. Studiowanie męskiej anatomii i jej czułych punktów. Ćwiczenia cielesne. Nauki rozkoszy, flirtu i obycia na dworze. Wszystko w jednym celu. By podczas tej krótkiej wizyty paść przed Nim na kolana i błagać, by nas wybrał.
Sahim krążył między nami i karcił nas za wszystko. Wciąż powtarzał, byśmy nie okryli hańbą jego i szkoły, którą od ponad trzech dekad prowadził. Której tradycje sięgają setek lat wstecz – czasów tuż po Wielkim Oczyszczeniu.
Pamiętam tamten moment, gdy otwarły się wrota głównego holu. Powiało dzikim żarem pustyni, spalinami motokarawany i egzotycznymi feromonami. Wkroczyła straż i cała świta w pawich piórach, zajęła miejsca po bokach holu. A potem rozległa się hipnotyzująca muzyka techno.
I objawił się On.
Najdorodniejszy i najpłodniejszy. Ojciec Nas Wszystkich, Twórca Rodów, Ogier Pustyni, Aktyw nad Aktywami – Sodos XXL.
Jego ogrom, majestat i chwała instynktownie kazały nam paść na kolana i czcić go całym ciałem i duszą.
Przyodziany w specjalne, uroczyste szarawary – okalające jego masywne uda niczym długa, przewiewna spódnica – stanął na szczycie schodów i zmierzył wzrokiem tłum nagich, podekscytowanych młodzian.
Wziął głęboki wdech, jakby chciał wyczuć nasze zapachy, nasze feromony, nasze fantazje i strachy.
Jego cudowny nagi tors uniósł się i opadł. Był przepastny jak niezbadany kontynent – pełen górskich pasm muskulatury, lasów owłosienia i dorzeczy, którymi przemykały krople słodkiego, odurzającego potu.
Ramiona miał potężne i szerokie niczym byk – mięśnie gromadziły się tam na mięśniach, piętrzyły ponętnie i naprężały, nadając mu aparycji boga i onieśmielając każdego śmiertelnika.
Po chwili w powietrzu dominował już tylko aromat jego dzikości i władczości, której nikt nie był w stanie się sprzeciwić. Ugasił wszystkie konkurencyjne zapachy tak, jak czasem nagły powiew pustyni gasi świece.
Schodził boso po marmurowych, wypolerowanych stopniach, zstępując do nas niczym mityczna istota z niebios. Kroczył wzdłuż zwartego szeregu klęczących uczniów i na moment przystawał przy każdym, przyglądając się uważnie twarzom, nagim ciałom i oddając się namysłowi.
Przy jednym stanął na dłużej, po czym złapał się za krocze. Jego Berło wierzgnęło. Wybrało pierwszego kandydata. Po czym kroczył dalej.
Potem kazał wstać jakiemuś, oglądał go, ale odszedł bez słowa. Berło nie dało znaku.
Im bliżej mnie był, tym bardziej byłem podniecony i przerażony jednocześnie. Czekałem jednak pokornie na swoją kolej.
W końcu dotarł i do mnie.
Kazał mi wstać i obrócić się. Zorientowałem się, że ledwo sięgam mu pasa, choć byłem jednym z najwyższych uczniów w szkole. Kazał mi spojrzeć sobie głęboko w oczy. Podniosłem wzrok z przerażeniem. Jego spojrzenie było przeszywające. Drżałem.
Wtedy On złapał się za krocze.
Berło wierzgnęło. Zostałem nominowany…
Serce waliło mi jak ptak, który trzepocze skrzydłami w zamkniętej klatce. Cieszyłem się, choć wiedziałem, że to jeszcze nie koniec.
Wraz z czterema innymi wybrańcami kazano nam podążyć za Sułtanem do lochów. Tam, w półmroku świec i pochodni, w obrębie fontanny artezyjskiej, miała odbyć się dalsza, sekretna część ceremonii.
Sodos rozwiązał szarfę przepasającą jego biodra, a odzienie osunęło się na posadzkę. Stał przed nami cały nagi i oszałamiająco piękny. Fantastycznie męski, wręcz boski.
Jego Berło podnosiło się, pęczniało i nabierało ostatecznych, królewskich kształtów. Kapał z niego czysty słód.
Było taki, jak mówiono – wstrząsająco wielkie, idealne, kształtne. Ekscytujące i przerażające zarazem.
Rozkazał nam wielbić swojego Rumaka.
Zabraliśmy się więc z jego czczenie. A że był tak długi i gruby – każdy z naszej piątki miał przy nim swoje miejsce.
Cóż to była za maczuga! Nie dało się jej porównać z żadną, na jakiej trenowaliśmy w szkole, obciągając sobie nawzajem w ramach warsztatów. Ten konar niszczył wszystko. Ociekał cudnie śluzem, dając przedsmak uczty, jaką miał nam zaserwować. Zapragnąłem całym sobą być tym palem skurwiony do poziomu posadzki.
Nie mogliśmy się nim nacieszyć. Najwspanialszy konar jaki widziała ludzkość – kumulacja milionów poprawek kodu genetycznego setek najznamienitszych kutasów sułtańskich i ich najpiękniejszych mężów, doskonałość nad doskonałościami, przyszłość sułtanatu – był w naszych dłoniach i ustach. Niektórzy w królestwie oddaliby życie, by choć dotknąć tego bolca. Był najcenniejszym klejnotem. A my mogliśmy go czcić.
Więc czciliśmy. Całowaliśmy go. Lizaliśmy. Masowaliśmy. Pieściliśmy do szaleństwa.
Rozpychałem się ustami i językiem na jego powierzchni, chcąc wykazać się największą zapalczywością. Walczyliśmy ze sobą o tego świętego Rumaka. O jego najwyższą rozkosz. A ta powoli zaczęła demonstrować się w tym cudnym kutasie – podnosząc jego twardość i uwypuklając ożylenie.
Sam Sułtan zaczął głośno jęczeć w oczekiwaniu na finał.
Wtedy poczułem, jak w moje włosy wsuwa się nerwowa dłoń. Oderwała mój łeb gwałtownie od Berła. To był mój nauczyciel, Sahim. Kazał nam wszystkim odsunąć się od Rumaka i skarcił nas, że chcieliśmy doprowadzić Sułtana do wytrysku.
Nie wolno rozlewać królewskiego nasienia na byle kogo – orzekł.
Sułtan spojrzał na niego srogo, ale z wyrozumiałością. Musiał mieć ogromny szacunek do swojej spermy. Wiedział, że z jednego jego wytrysku mogą powstać miliony nowych królewskich rodów gejowskich. Nie można go upuszczać z byle powodu. Marnować na takie głodne kundle pustynne jak my.
Ale potem Sodos spojrzał na mnie tak, że poczułem w tyłku jego pożądanie.
Ośmieliłem się i położyłem dłoń na jego torsie.
Wszyscy osłupieli w zdumieniu. Po lochach rozszedł się pomruk oburzenia i przerażania.
– Pozwól Panie – zwróciłem się do Niego. – Daj mi się wykazać. Użyczę Ci swojego ciała. Sprawdź je, a się nie zawiedziesz – dodałem i pokornie uniżyłem głowę.
Sahim wpadł we szał, ale gest Sułtana go uspokoił. Władca zmierzył bystrym i pożądliwym wzrokiem moje nagie ciało raz jeszcze i kazał mi się odwrócić i wypiąć.
Zapadła cisza pełna niewypowiedzianego napięcia.
Następnie zbliżył się, klęknął i nakierował swoje cudne Berło między moje pośladki. Zaczął subtelnie napierać na moje zwieracze. A ja starałem się rozluźnić tak bardzo, jak tylko mogłem. Tak desperacko chciałem mieć go w sobie.
Słychać było pomruk niepokoju. W końcu złamano święte Tradycje. Sułtan mógł dopuszczać się rozkoszy tylko w swoim haremie. I to wyłącznie ze swoimi Mężami czy kochankami. Nigdy z jakimś pierwszym lepszym chłopcem dopiero po szkole.
Ale moja pupa musiała mieć w sobie coś, co go urzekło. Jego Berło zadecydowało. I weszło we mnie z rozdzierającym bólem – na siłę, na przekór fizjonomii.
A potem jebało mnie jak jego nałożnicę.
Pierdolił mnie bez litości i z pełnym, głębokim wyuzdaniem – aż śluz strzelał na boki i osiadał na posadzce. Jego tęgi, stalowy chuj wbijał mi się w samą duszę i gnoił mnie, poniżał i egoistycznie wykorzystywał dla własnych przyjemności. Tarcie było bolesne i rozkoszne do omdlenia. Fiut był to widowiskowy, zdrowy i płodny tak, że można było oszaleć ze szczęścia. Nakurwiał we mnie całą swoją sułtańską potęgą – pełną jej długością i grubością. Jego masywna erekcja była legendarna. Czułem, że rozpiszą się o niej królewscy kronikarze.
Byłem tak zaszczycony, że jebie mnie Jego Wysokość, że momentalnie zmiażdżył mnie orgazm analny. Wraz z najwyższą rozkoszą, jakiej może dostąpić śmiertelnik, poczułem ostateczne oddanie mojemu Panu. A na jego cześć puściłem pod siebie kilka grubych sznurów nasienia. A Sodos chędożył mnie, zatopiony w ekstatycznym transie – pogłębianym przez dziką muzykę techno, która dudniła pod sklepieniami.
Poczułem, jak jego imponująca pała zaczyna wyprężać się wewnątrz mnie i lać boskim nasieniem. O tak, był łaskaw napełnić mnie nim do syta. Ryk jego rozkoszy niósł się po całym gmachu szkoły i wypełnił wszystkie komnaty i sale.
Dałem mu cudowny, rozległy orgazm, który falami roznosił się po jego majestatycznym cielsku. Wybrzmiewał długo i radośnie. Pokrywał go świeżym potem. Sodos drżał w posadach.
I to moja dupa dała mu tę rozkosz.
Patrzyłem na poddanych i pozostałych chłopców z nieopisaną dumą. Sam Władca, Ogier Pustyni, Aktyw nad Aktywami, złożył we mnie swe arystokratyczne nasienie. Strzelał nim bez umiaru – rozlewał je hojnie w mojej chętniej dupie. Stało się częścią mnie. Wchłonęło się i krążyło we mnie. Zapłodniło mnie, co wypełniło mnie nieopisaną duchową ekstazą.
Gdy się mną zaspokoił, wyciągnął ze mnie tryskającego jeszcze Rumaka i kazał go otrzeć.
Podszedł do mnie Sahim i spojrzał na mnie surowo:
– Wiesz, co to teraz oznacza…
Wiedziałem. Teraz, gdy nosiłem w sobie nasienie najpotężniejszego mężczyzny na świecie, byłem już naznaczony. I musiałem zostać jego Mężem.
Nałożono mi tradycyjny złoty naszyjnik z tygrysim okiem, a Sułtan ucałował mnie w czoło.
– Teraz jesteś mój. Jak ci na imię? – spytał, podczas gdy służący odziewali go w jego szarawary.
– Nasir, Panie – odparłem.
– Dobrze Nasirze. Jesteś przepięknym chłopcem. Zostaniesz zabrany do mojego pałacu – powiedział, opasając biodra szarfą. – Obiecuję ci, że będzie ci u mnie jak w bajce. I że będziesz miał często zaszczyt być przeze mnie ceremonialnie pierdolony i zalewany moim boskim nasieniem aż do upadłego. Będziesz znał jego cudowny aromat i smak. Aż nim nasiąkniesz i staniesz się niezbywalnie mój. Na zawsze. Taka teraz będzie twoja rola.
Służba rozbiegła się, by spakować moje rzeczy. Motokarawana warczała już rozgrzana pod gmachem szkoły i nie zamierzała za długo czekać.
Czekało mnie nowe życie. Czy łatwiejsze, niż w szkole Khalida? Wiedziałem, że będę musiał zmierzyć się z zazdrością pozostałych Mężów Sułtana, którzy na swoją pozycję na dworze pracowali latami. Podczas gdy ja awansowałem z najniższej pozycji niemal pod niebiosa. Ale byłem gotowy na tę konfrontację. Czułem, że będę sułtańskim faworytem. Przynajmniej przez pewien czas. I ten czas dobrze wykorzystam.
Tymczasem Sahim na pożegnanie pobłogosławił mnie. I powiedział, że przede mną niewyobrażalny zaszczyt. Być może kiedyś Sułtan wybierze mnie do swoich Godów.
Bym mógł przedłużyć jego Ród. A przyszły władca będzie nosił w sobie moje DNA.
Jeszcze dzień wcześniej była to rzecz poza moim wyobrażeniem. A dziś czułem, że otwiera się przede mną nowy świat. I że nawet tak fantastyczny scenariusz mógłby się kiedyś ziścić…

Skomentuj:
Daj plusa, jeśli też chciałbyś zostać wybrankiem Techno Sułtana 🙂
Świetne opowiadanie! Chcę wiedzieć co się dzieje w tym haremie. Czekam na kolejną część
Tak Dream podoba się. Zdecydowanie zachęcający początek i jeśli masz pomysł na kontynuację to nie krępuj się, lej boskim nasieniem ile wlezie.
A mi się niekoniecznie podoba… Wole bardziej sportowe klimaty lub z życia wzięte…
Cóż, dla każdego coś innego. Ale gdybym nie eksperymentował, to nie byłbym sobą 🙂
Wiem , wiem. Ściskam za jaja:-)
Czytam takie opowiadanie pierwszy raz, istotnie podniecające. B.
W rzeczy samej 🙂 Dziękuję 🙂
Ciekawi mnie, jak to możliwe, że chłopcy przedłużają ród sułtański bez udziału kobiet.